- Jesteśmy na miejscu. Oto Ottery Saint Catchpole.
Należy się 7 sykli. - powiedział chłopak.
- Wielkie dzięki. - rzuciłam mu monety.
Nie oglądając się za siebie, wyskoczyłam z
Błędnego Rycerza i pobiegłam przez pole kukurydzy. To był
bardziej trucht, bo za rękę trzymałam Łukasza.
Szczerze, to nie wiedziałam, w którą stronę mam
się kierować. Fred i George mówili, że byle przed siebie. Może
raz mieli rację? Może tym razem powinnam ich posłuchać? I tak
miałam już mało do stracenia. Jeszcze dziś rano jadłam rodzinne
śniadanie, by parę godzin później uciekać z domu przed ludźmi w
maskach. Rodzice nie zdążyli. Otworzyli wyjście do ogrodu, abym
mogła uciec razem z bratem.
Podmuchy zimnego wiatru działały jak bicze
smagające moją mokrą twarz. Otarłam wierzchem dłoni oba
policzki. Łzy wciąż spływały mi z oczu. Wciąż miałam przed
oczami martwych rodziców. Dlaczego ich widziałam? Zapomniałam
notesu, którego dostałam na 1. rok nauki w Hogwarcie. Bez niego nie
mogłam żyć. Miałam tam napisane wszystkie zaklęcia i przepisy na
eliksiry. Widziałam rodziców leżących w salonie, porozbijane
wazony, zwęglone obrazy. Jedyne co przetrwało to nasze wspólne
zdjęcia, które wyjęłam z ramek i włożyłam do kieszeni spodni.
Ocierałam mokre policzki, kiedy odezwał się
Łukasz..
- Tunia, daleko jeszcze? - zapytał.
- Nie.. - skłamałam.
Tunia... tak zawsze nazywał mnie młodszy
brat. Czasem mówił do mnie Ann.
Młody przespał całą jazdę Błędnym Rycerzem. I
bardzo dobrze. Nie mogłam go uspokoić po ataku śmierciożerców.
Co miałam powiedzieć? Nie płacz, to tylko śmierciożercy,
którzy nas znajdą i zabiją, tak jak mamę i tatę? Raczej nie.
Spojrzałam na brata. Wyraźnie zwolnił. Wzięłam
go na ręce. Mimo, że miał już prawie 11 lat, to wciąż był jak
mały chłopczyk. Kiedy go podrzuciłam w ramionach to się
nogi pode mną ugięły.
Głośno wciągnęłam powietrze i ruszyłam dalej.
Jedną ręką podtrzymywałam zasypiającego chłopca, a drugą
odsłaniałam kolejne łodygi kukurydzy. Po długim marszu
zatrzymałam się. Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się
dookoła. Nie widziałam nic prócz wielkich kolb kukurydzy.
Wyciągnęłam z rękawa swoją różdżkę i mruknęłam zaklęcie a
łodygi rozsunęły się, wskazując mi mój cel podróży - Norę.
Potruchtałam utworzoną drogą.
Po paru minutach zobaczyłam budynek przypominający
stary chlew, do którego dobudowano kilka pięter w taki sposób, że
przed zawaleniem musiały go chronić specjalne czary. Czerwony dach
wyposażony był w cztery albo pięć kominów. W oddali stała mała
szopa.
Kiedy zbiegałam ze wzgórza, a z Nory wyszła pani
Weasley i jej rudowłosa córka Ginny.
- Kochanie, co się stało? - spytała z
przerażeniem pani Weasley, wpychając nas do środka.
- Śmierciożercy zabili moich rodziców. -
powiedziałam, kiedy znalazłam się w kuchni.
Byłam pod wrażeniem, że mój głos się już nie załamał, kiedy wspomniałam o tym.
- A co z tym chłopcem? - spytała pani Weasley.
- To jest mój brat Lukas.
- Jest cały? Nic mu się nie stało?
- Bawił się w ogrodzie, kiedy oni przyszli.
Rozejrzałam się po Norze. Dom stał pusty.
- Jesteśmy na miejscu, śpiochu.- obudziłam brata.
Łukasz odpowiedział mi ziewnięciem.
- Lukas, powiedz mi, ile masz lat? - spytała pani
Weasley.
- 10, ale w październiku będę miał 11 lat. -
odpowiedział.
- To duży z ciebie chłopak.
- Powiedz mi, będziesz chodził w tym roku do
Hogwartu?
- Tak. - ziewnął.
- To ładnie. Ginny, zaprowadzisz Lukasa do pokoju
Percy'ego? Niech się prześpi.
- Jasne, mamo. Chodź, Lukas. Pójdziesz spać.
Łukasz poszedł z Ginny na piętro. Kiedy zniknęli
na schodach, odezwałam się pierwsza.
- Przepraszam, że tak bez uprzedzenia. Nie
wiedziałam, gdzie mam pójść.
- Nic nie szkodzi. Przecież sama powiedziałam, że
gdyby coś się stało, masz przychodzić tutaj.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - uśmiechnęła się.
- A co do szkoły. To sama nie wiem, czy puszczę go
do Hogwartu. Zapach bitwy unosi się w powietrzu. Nie mogłabym tak
zaryzykować.
- A ty pójdziesz?
- Tego też nie wiem. Obiecałam, że pójdę. Że
skończę ten rok razem z innymi.
- Ale jak będzie w szkole, to będziesz go miała
ciągle na oku. A już w ogóle, jak będzie w Ravenclaw'ie.
- Ma pani rację. Ale boję się, że go stracę.
Nie mam już rodziców, nie chcę aby on też odszedł.
Molly potaknęła głową. Nagle z zewnątrz
usłyszałam trzask. Pani Weasley wybiegła z domu jak poparzona.
Pobiegłam za nią. Przed Norą szedł Harry i Hagrid.
- Harry? Jesteś prawdziwym Harrym? Co się stało?
Gdzie pozostali?! - krzyczała pani Weasley.
- Jak to? Nikt jeszcze nie wrócił? - podniósł
się Harry.
Pani Weasley nic nie powiedziała.
- Czekali na nas. Otoczyli nas, kiedy ruszyliśmy.
Wiedzieli, że to nastąpi dzisiaj. - powiedział Harry.
Nastąpiła głucha cisza.
- Dobrze, że chociaż wy jesteście. - pani Weasley
przytuliła Harry'ego.
- Masz może jakąś brandy. Dla celów leczniczych.
- zapytał Hagrid.
- Jasne. - pani Weasley wróciła do domu.
- Ron i Tonks powinni być pierwsi, potem Fred i
tata. Oni też nie zdążyli na swoje świstokliki. Zaraz może
pojawią się George i Lupin. - powiedziała Ginny.
Kiedy pani Weasley wróciła z butelką brandy,
Ginny zawołała:
- Spójrzcie!
Ginny wskazała na pole. W miejsce, które wskazała
rozbłysło niebieskie światło. Kula rosła i rosła, aż w końcu
wyszli z niej Lupin i George.
Mój krzyk rozdarł ciszę.
Remus podtrzymywał krwawiącego George'a. Rzuciłam
się do nich. Harry mnie uprzedził i złapał go za nogi. Razem z
Lupinem wprowadzili go do Nory i położyli na kanapie. Twarz
George'a wyglądała okropnie, kiedy oświetlała ją lampa.
Chłopakowi brakowało lewego ucha.
Remus odciągnął Harry'ego od reszty.
- Jakie stworzenie siedziało w rogu sali, kiedy
Harry Potter po raz pierwszy odwiedził mój gabinet w Hogwarcie? -
zapytał ostro.
- Druzgotek. - odpowiedział Harry.
- O co tu chodziło?! - ryknął Hagrid.
- Wybacz, Harry, ale musiałem sprawdzić... -
powiedział Lupin.
Nie chciałam słuchać ich rozmowy. Pomogłam Ginny
i pani Weasley opatrzyć George'a. Rana była okropna. Po niecałych
2 minutach moje dłonie były ubrudzone krwią.
- Czy George wyzdrowieje? - usłyszałam kątem ucha
wypowiedź Harry'ego.
- Myślę, że tak, chociaż nie ma szans, aby ucho
odrośnie, ponieważ zostało odcięte przez... - odpowiedź Remusa
przeszkodził odgłos szamotaniny na zewnątrz.
Skupiłam się na wysuszaniu skóry George'a, aby
pani Weasley mogła nałożyć opatrunek. Po kilku minutach do salonu
przyszedł Harry.
- Co z nim? - spytał.
- Nie mogę sprawić, by odrosło, ponieważ zostało
usunięte za pomocą czarnej magii. Ale mogło być dużo gorzej...
Żyje. - powiedziała pani Weasley.
- Całe szczęście. - powiedział.
- Zdawało mi się, czy słyszałam głosy na
podwórku? - spytała Ginny.
- Tak. To Hermiona i Kingsley.
- Chwała Merlinowi. - szepnęła Ginny.
Nigdy nie potrafiłabym tak się wypowiadać. Jestem
przyzwyczajona do mugolskich określeń. Jestem taka nie magiczna,
pomyślałam.
Nagle usłyszałam trzask w kuchni.
- Udowodnię kim jestem, po tym jak zobaczę mojego
syna, Kingsley, a teraz cofnij się albo pożałujesz! - krzyczał
pan Weasley.
Pan Weasley wbiegł do salonu razem z Fred'em.
- Artur! Co za szczęście. - załkała pani
Weasley.
- Co z nim? - spytał jej mąż.
Pan Weasley ukląkł przy synu. Fred stanął za nim
i bez słowa patrzał na swojego bliźniaka.
W pewnym momencie George poruszył się. Kamień
spadł mi z serca.
- Jak się czujesz, Georgie? - spytała pani
Weasley.
George przesunął palcami po boku twarzy.
- Jak święty. - mruknął.
- Co z nim? - wychrypiał Fred. - Czy coś się
stało z jego głową?
- Jak święty. - George uparcie wskazywał na swoje
"ucho". - No wiesz.. Święty - ścięty, Fred, łapiesz?
Pani Weasley rozpłakała się.
- Żałosne. - powiedział Fred. - Żałosne! Przy
tylu możliwościach żartów na temat ucha, ty wybrałeś to?
- Hej, Harry... Bo nim jesteś, nie? - rozejrzał
się chłopak.
- Tak. - podszedł bliżej kanapy.
- No, przynajmniej dobrze cię osłoniliśmy. -
powiedział. - Dlaczego Ron i Bill nie tłoczą się wokół mojego
łoża boleści?
Harry nie odpowiedział. Za to odpowiedziała mu
jego matka.
- Jeszcze nie wrócili.
George przestał się uśmiechać. Kiedy Harry i
Ginny wyszli z Nory, podeszłam do George'a i usiadłam na podłodze.
- Hej. Długo cię nie widziałam.
- Już myślałem, że nie żyjesz, albo mnie
ignorujesz. Nie odpisywałaś na listy.
- Przepraszam. Nie miałam kiedy, a potem sowę ktoś
wypuścił i nie wróciła.
- Jakoś przeżyję. Świetnie to wygląda? -
wskazał na dziurę koło policzka.
- Teraz lepiej.
Fred wrócił z kuchni i usiadł obok mnie.
- Nie odpisuje się na listy, nie? - powiedział
obrażonym głosem.
- Sowę ktoś wypuścił. - powtórzyłam. - Ale jak
chcecie, to mogę teraz na nie odpowiedzieć.
- Skoro chcesz...
- Ale nie jest ważne, że jestem i możemy sobie
pogadać prosto w oczy? - spytałam.
- Hej, słyszeliście to? - zapytał
George. - Przychodzi blondynka do lekarza ze spalonymi uszami. Lekarz
się pyta: "Co pani
dolega?" a ona na to: "No bo prasowałam, a z
przedpokoju zadzwonił telefon, a ja odruchowo przyłożyłam żelazko
do ucha", "A dlaczego ma pani spalone drugie?"
"A
bo
chciałam zadzwonić po pogotowie."
Nasze
śmiechy przerwały kroki. Do Nory weszło państwo Weasley, Harry,
Ginny, Ron, Hermiona, Tonks i Lupin, Bill i Fleur i Hagrid.
- Co się
stało? - spytał George.
-
Szalonooki nie żyje. - powiedział pan Weasley.
Bill
podszedł do barku i nalał każdemu szklankę Ognistej Whisky.
- Za
Szalonookiego. - powiedział.
- Za
Szalonookiego. - powtórzyliśmy.
Podniosłam
szklankę do ust. Płyn rozgrzał mój język i gardło. Dopiero
teraz poczułam jak bardzo było suche.
- Tunia? -
usłyszałam za sobą.
Wszystkie
pary oczu zerknęły za mnie. Odwróciłam się. Przede mną stał
Łukasz. Wciąż przecierał oczy ze zmęczenia.
- Nie mogę
zasnąć. - powiedział.
- To ja
idę. Dobranoc. - powiedziałam do wszystkich obecnych.
Odstawiłam
szklankę i złapałam rękę brata. Tak. On nadal był dzieckiem.
Oczywiście nie chciałam, aby szybko stał się dorosłym, ale on
nie zachowywał się jak chłopcy w jego wieku.
Szłam z
nim po schodach i weszłam do pustego pokoju, który należał do
Percy'ego. Zapaliłam światło i odprowadziłam malucha do
zaścielonego łóżka.
- Ja wiem,
że ty nie zastąpisz mamy.. - powiedział sennym głosem, kiedy się
przebierałam w luźne dresy.
- I nie
chcę tego robić. - powiedziałam.
Weszłam do
łóżka. Łukasz przytulił się do mnie.
- Tęsknię
za mamą. - mruknął.
- Ja też.
Ale tego już nie zmienimy.
- Ann,
obiecasz mi, że oni dostaną karę, za to co dzisiaj zrobili?
-
Oczywiście. Ale teraz śpij.
- A będę...
- Cii.
Śpij.
- Ale..
- No mów,
ostatnie pytanie. Wykorzystaj to dobrze.
- Okej.
Będę mógł iść w tym roku do Hogwartu, tak jak ty?
-
Zastanowię się.
- Ale ja
się pytam.
- Okej.
Pójdziesz.
Łukasz
uśmiechnął się i zamknął oczy. Przytuliłam go mocniej. Kiedy
już zasnął, usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi. To był George.
Podszedł do łóżka.
- Śpi?
- Chyba
tak. - spojrzałam na chłopca.
- To ty weź
z niego przykład.
- A ty?
Potrzebujesz snu..
- Zaraz
idę. Chciałem tylko powiedzieć "Dobranoc". A i
jeszcze jedno. Dzięki, że przyszłaś. Tęskniłem. - powiedział.
Odpowiedziałam
mu uśmiechem. Wstał i wyszedł.
Zasnęłam
dopiero kiedy ucichły kroki na schodach i rozmowy na piętrze.
To był
ciężki dzień.
"Tak, przywróciłam odcinek :)"
Super !!!
OdpowiedzUsuńCiekawe co się wydarzy w tym roku w szkole między Anabeth i Severusem.
Pisz szybko bo już nie mogę się doczekać :D
Całuję :*
Szaaaaa.... Nie zdradzaj tajemnicy ;p
UsuńTo jest zajebiste! Coś innego można dodać? *.*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Zuza
Jak zwykle cudownie. Bardzo się cieszę, że przywróciłaś ten odcinek,bowiem jest bardzo dobry. Biedny Łukasz, taki maleńki, a już stracił rodziców. Błędów nie było, mam tylko jedną uwagę. Np. ,,- Chyba tak. - spojrzałam na chłopca." Po wypowiedzi np. ,,- Chyba tak" nie stawia się kropki. Kiedy piszesz dialog przed myślnikiem na końcu nie ma kropki. Wiem, przyczepiłam się. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
Lawenda
współczuję bohaterce i temu małemu bo stracili rodziców i zostali sami.
OdpowiedzUsuń