czwartek, 27 grudnia 2012

Odcinek 13.


Dopijałem kolejną szklankę Ognistej i wciąż wracałem do nocy sprzed kilku tygodni. Kolejne spotkanie z Voldemortem, okazało się najgorszym ze wszystkich. Kolejna śmierć niewinnego czarodzieja. To była ulubiona zabawa Czarnego Pana. Gdybym mógł, już dawno odszedłbym z jego armii. Jednak to skończyłoby się moją śmiercią. A na to nie mógłbym pozwolić.

Od czasu kiedy zginęła Lily, myślałem, że nie znajdę już szczęścia. Ani spokoju. Chociaż nigdy nie byliśmy razem to fakt, że wciąż żyła i była szczęśliwa, sprawiało, że czułem spokój w sercu. Ale i tak myślałem o niej całymi nocami. Bolało mnie to, że nie ma jej przy mnie. Z każdą rocznicą jej śmierci przybywało wiele blizn i wciąż otwartych ran. Przez tamte lata przyzwyczaiłem się do bólu.
Pamiętam jak siedem lat temu, szkoła przyjęła nietypowego ucznia w trakcie trwającego semestru. Kiedy weszła do Wielkiej Sali w trakcie kolacji, coś w jej urodzie przykuło moją uwagę. Włosy.. podobny odcień miała Lily. Mlecznobiała cera podkreślała rude loki. Jednak zachowanie i sposób bycia Annabeth różnił się. Była bardziej zwariowana, wierzyła, że tylko ona może sobie wyznaczać cele.
Pamiętam jak wszyscy nauczyciele zostali wezwani do gabinetu dyrektora. Musiała być wtedy na 4. czy 5. roku. Ona jako dziewiętnastolatka czy dwudziestolatka już tam była. Siedziała roześmiana w wielkim fotelu z różanymi rumieńcami na policzkach. Wyglądała tak uroczo.Wiedziałem, że musiała coś przeskrobać, bo uczniowie zwykle nie siedzą późną nocą w gabinecie dyrektora.
Zaczęła się śmiać, kiedy Dumbledore wyjaśnił cel nagłego zwołania. Otoż Annabeth zorganizowała w Pokoju Wspólnym Slytherinu imprezę z alkoholem. Całe szczęście, że częstowała tylko starszych uczniów. Oczywiście jako opiekun Ślizgonów musiałem nawrzeszczeć na nią za jej nieodpowiedzialne zachowanie. Odjęto wtedy Ravenclow chyba z 50 punktów i dostała szlaban. Jednak nic sobie z tego nie robiła. Cała ona.
Resztę nocy spędziliśmy razem, ale przedtem skonfiskowałem alkohol w celach naukowych. Dumbledore popatrzył na mnie, podejrzewając coś, ale i tak pozwolił mi. Obawiałem się, że coś przeczuwał.
I miałem rację, parę dni później zaprosił mnie do siebie na pogadankę na temat bezpiecznego seksu. Powiedział, że akceptuje mój związek, pod warunkiem, że nic, a raczej ktoś z tego nie wyjdzie.  Od tamtego dnia oficjalnie zostaliśmy parą. Nie chwaliliśmy się tym - bo po co.

- Jeszcze raz to samo? - spytał barman.
- Nie - odpowiedziałem krótko, a barman zajął się innymi klientami.
Dobrze, że Voldemort dawał nam wolne dni. Spotykaliśmy się nocą. Tak jak dwa czy trzy tygodnie temu.

"Czekałem przed bramą dworu Malfoyów. Byłem prawie spóźniony. Jak zwykle Yaxley musiał się spóźnić. Spojrzałem w stronę rozświetlonych okien dworu. Już dawno tam byli - Lord Voldemort i jego śmierciożercy. Bałem się gniewu Czarnego Pana, bo ci, którzy się spóźniali byli poddawani zaklęciu "Cruciatus". Jednak liczyłem na łaskę ze strony Voldemorta, ponieważ miałem dla niego cenną informację.
- Za kilka minut wejdę do środka sam. Yaxley, pośpiesz się! - powiedziałem do siebie, licząc, że to w czymś pomoże.
Jak na zawołanie usłyszałem stąpanie po żwirze. Tamta noc była bardzo ciemna, pomimo tego, że księżyc był w fazie pełni a na niebie nie był chmur. Nie chciałem zdradzać swojego położenia, więc nie użyłem zaklęcia "Lumos" ani nie zapaliłem latarni, które były w pobliżu.
Chrzęst żwiru stawał się coraz głośniejszy. Powoli odwróciłem się w kierunku, skąd dochodził dźwięk, wyciągając różdżkę zza peleryny.
Czekałem w skupieniu.
- Lumos - szepnąłem.
Na przeciw mnie stał Yaxley z uniesioną różdżką. Przez moment celowaliśmy do siebie, a potem schowaliśmy różdżki za peleryny. Podaliśmy sobie ręcę na przywitanie i szybkim tempem ruszyliśmy w stronę dworu.
- Dobre wieści? - spytał.
- Trudno o lepsze.
- Już myślałem, że się spóźnię. Kosztowało to trochę więcej wysiłku, niż się spodziewałem, ale mam nadzieję, że będzie zadowolony. A ty? Jesteś pewny, że dobrze cię przyjmie?
Tylko kiwnąłem głową. Skręciliśmy w prawo, w szeroką aleję. Przed nami wyrosła żelazna brama. W marszu podnieśliśmy lewe ręce w pozdrowieniu i przeszliśmy przez bramę.
Chwilę później weszliśmy do salonu. W środku było pełno ludzi. 
- Yaxley, Snape. Prawie się spóźniliście - rozległ się głos Voldemorta.
Voldemort siedział plecami odwrócony do kominka, więc na początku nie zauważyłem go. Dopiero kiedy podeszłem bliżej, widziałem jego okropną twarz. Łysa głowa, wężowe nozdrza i czerwone oczy z pionowymi źrenicami. Z roku na rok był coraz bardziej podobny do gada, do swojej ukochanej Nagini.
- Tutaj, Severusie. Yaxley, ty obok Dołohowa - powiedział.
Zająłem wskazane miejsce. Siadając, czułem spojrzenia wielu śmierciożerców i to do mnie pierwszy odezwał się Czarny Pan.
- No więc?
- Panie, Zakon Feniksa zamierza przenieść Harry'ego Pottera z jego obecnej kryjówki. W przyszłą sobotę, gdy zapadnie noc.
- W sobotę... gdy zapadnie noc - powtórzył Voldemort.
Czarny Pan intensywnie wpatrywał się w moje oczy. Nie opuściłem głowy. Spokojnie patrzyłem w jego twarz, a ten wykrzywił usta w grymasie. 
- Dobrze. Bardzo dobrze. A ta informacja pochodzi...
- Ze źródła, o którym rozmawialiśmy.
- Panie! - wychylił się Yaxley. - Panie, ja słyszałem coś innego. Auror Dawlish zdradził mi, że Pottera przeniosą dopiero trzydziestego, w noc poprzedzającą jego siedemnaste urodziny.
-  Według mojego źródła zamierzają nam podsunąć fałszywy trop. To pewnie ta informacja. Sądzę, że na Dawlisha rzucono zaklęcie "Confundus". I to nie po raz pierwszy Wiadomo, że mu nie ufają - uśmiechnąłem się.
- Zapewniam cię, panie, że Dawlish był tego absolutnie pewny.
- To całkiem naturalne, skoro był pod działaniem "Confundusa". I zapewniam ciebie, Yaxley, że Biuro Aurorów zostało już wyłączone z opieki nad Harrym Potterem. Zakon podejrzewa, że infiltrujemy ministerstwo.
- A więc Zakonowi w końcu udało się coś wyniuchać, tak? - parsknął mężczyzna, siedzący obok Yaxleya. Odpowiedziało mu śmiechem czarodzieje, siedzący obok niego.
Voldemort nie roześmiał się. W swoim rozmarzeniu spojrzał w górę, na powoli obracające się nad stołem ciało kobiety.
- Panie, Dawlish twierdzi, że w przeniesieniu chłopca wezmą udział wszyscy aurorzy... - powiedział Yaxley.
Voldemort uniósł rękę, uciszając go.
- Dokąd zamierzają przenieść chłopaka? - spytał mnie.
- Do domu jednego z członków Zakonu. Według mojego źródła ten dom będzie miał zapewnioną wszelką ochronę, na jaką stać Zakon i ministerstwo. Uważam, że kiedy chłopak już tam się znajdzie, trudno go będzie stamtąd porwać, chyba, że uda nam się opanować ministerstwo przed przyszłą osobą i wykryć dość zabezpieczających dom zaklęć, by przełamać resztę.
- Co ty na to, Yaxley? - spytał.
Widziałem, że Czarny Pan nie będzie miał już do mnie żadnych pytań. Postanowiłem, że nie będę słuchać dalej planu porwania pana Pottera. Oczywiście słuchałem tego wszystkiego jednym uchem.
- Jeśli Potter będzie teleportował się albo użyje Sieci Fiuu, natychmiast się o tym dowiemy. - usłyszałem fragment wypowiedzi Yaxleya.
- Tego na pewno nie zrobi - wtrąciłem się. - Zakon wyklucza wszelką formę transportu, która jest zarządzana lub kontrolowana przez ministerstwo. W ministerstwie nie ufa nikomu.
- Tym lepiej... - powiedział Voldemort.
Zdecydował, że sam zajmie się unicestwieniem Pottera. Potrzebował nowej różdżki, bo ta, którą miał nie mogła zabić Pottera. Zabrał więc różdżkę Lucjusza, który opierał się. Rozmowy zeszły z tematów o Potterze i Voldemort mówił o ślubie Tonks z Lupinem. Dziwił się, że Tonks nie dołączyła do niego, bo jej siostry służą mu. Potem uniósł nową różdżkę i wycelował nią w ciało unoszące się nad stołem.
- Rozpoznajesz naszego gościa, Severusie? - spytał.
Spojrzałem na wiszącą w dół kobietę.
- Severusie! Pomóż mi! - zawołała ochrypłym głosem.
- Och, tak - odpowiedziałem Czarnemu Panu.
- A ty, Draco?
Draco potrząsnął głową. Teraz, gdy kobieta odzyskała zmysły, nie mógł na nią patrzeć.
- No, ale ty nie uczęszczałeś na jej lekcje. Ci, którzy jej nie znają, niech się dowiedzą, że gościmy dzisiaj Charity Burbage, która do niedawna uczyła w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Taak... Profesor Burbage uczyła dzieci czarodziejów i czarownic o mugolach... Mówiła im, że niewiele się od nas różnią.
- Severusie... błagam... błagam...
- Milcz - machnął różdżką Voldemort. - Nie poprzestając na zatruwaniu umysłów naszych dzieci, profesor Burbage w zeszłym tygodniu opublikowała w "Proroku Codziennym" namiętną apologię szlam. Zaakceptujmy szlamy, nawołuje pani profesor. Tak, mamy spojrzeć łaskawym okiem na tych złodziei naszej wiedzy i magii! Malejąca liczba czarodziejów czystej krwi to, według niej, niezmiernie sprzyjająca okoliczność... niech wszyscy pomieszają się z mugolami... tak, albo z wilkołakami...
Tym razem nikt się nie zaśmiał. Kiedy kobieta po raz trzeci obróciła się twarzą do mnie, łzy spływały jej z oczu we włosy. Przyglądałem się beznamiętnie, jak znowu powoli odwraca się ode mnie. W duchu modliłem się, aby Voldemort nie dowiedział się, o statusie krwi Annabeth.
- "Avada Kedavra".
Błysk z jego różdżki rozświetlił ciemny salon i ugodził Burbage. 
Charity runęła w stół, który zadrżał i zatrzeszczał.
- Nagini, obiad - powiedział cicho.
Jego wąż ześlizgnął się z jego ramion na wypolerowany blat. Zamknąłem oczy. Nie chciałem oglądać tej sceny. W trakcie posiłku węża, Voldemort podał na liście nazwiska rodzin, które trzeba zlikwidować. Do każdego z nich był dopisany adres aktualnego pobytu. 
Jeszcze tego samego wieczoru udaliśmy się do domów w Londynie. 
Nie bawiliśmy się. Avada i koniec. 
Spojrzałem na kolejne nazwisko

"Elizabeth i Lech Fox
 dzieci: Annabeth i Lukas Fox
adres:
Chaldon Road 7
 
Fulham
Londyn"

Elizabeth była półkrwi a Lech mugolem a ich dzieci były magiczne.
Polecieliśmy na wskazany adres. Nawet nie pomyślałem, że to mogła być TA rodzina.
Weszliśmy do środka. W salonie przy kolacji siedziało małżeństwo. 
- Nie za późno na kolację? - spytał jeden z nas.
- Proszę natychmiast opuścić mój dom! - powiedział mężczyzna.
- Dobrze. Avada Kedavra! - krzyknął Yaxley.
Strumień zielonego światła uderzył w mężczyznę. 
- Avada Kedavra - powtórzył mężczyzna, zabijając kobietę.
- Zostały jeszcze dzieciaki - powiedział Dołohow, kopiąc martwe ciało mężczyzny.
- Pójdę zobaczyć na górze - powiedziałem.
Wszedłem po schodach. Otwierałem kolejne drzwi, jednak pokoje były puste. Otworzyłem ostatnie drzwi na piętrze. Wszedłem do ciemnego pokoju. Jedynym światłem był blask kilkunastu świec.
- Proszę cię, nie zabijaj nas - usłyszałem szept.
Zamknąłem drzwi i odwróciłem się szukając źródła dźwięku.
- Lumos - usłyszałem.
Koniec rozświetlonej różdżki rzucił światło na twarz młodej kobiety. O boże...
- Annabeth... - szepnąłem.
Spojrzała na mnie. W kącikach jej oczu błyszczały pierwsze i nieostatnie łzy z mojego powodu.
- Ja nie chciałem, Annabeth. Nie miałem wyjścia... Przepraszam - spojrzałem na małego chłopca, który chował się za jej plecami.
Dopiero teraz zrozumiałem, że właśnie pozwoliłem na zamordowanie JEJ rodziny. Ona mi tego nie wybaczy... 
- Musicie uciekać. Wyczaruję wasze martwe duplikaty, a, wy, uciekajcie stąd jak najszybciej - powiedziałem bez chwili zastanowienia.
Użyłem zaklęcia klonującego.
- Jak mogłeś zabić moich rodziców!
- Zamknij się! - spojrzałem w jej błyszczące oczy. - Uciekaj. Nie ma czasu. Zajmę się twoimi podręcznikami. Tylko zabieraj swoją różdżkę i uciekajcie.
Otworzyłem okno. Wyskoczyli na rosnące obok drzewo. Całe szczęście, że gałęzie dotykały okna.
- Powodzenia - szepnąłem i zamknąłem okno.
Usłyszałem głos kroków w przedpokoju.
- Tu jesteście! - krzyknąłem. - Avada Kedavra!
Zielony blask rozlał się po sypialni, gasząc świeczki. Duplikaty leżały na podłodze. W tym samym czasie do pokoju wszedł Dołohow.
- To kto kolejny na liście? - spytałem."

Spojrzałem przez okno w barze. Zbliżała się noc. Kolejne spotkanie z Voldemortem. A może jednak dzisiaj sobie odpuszczę?

- Hej, widzisz tą kobietę? - spytałem barmana.
- Widzę.
- Podejdzie pan do niej i powie, że ma pan dla niej sowę. Przyprowadzi pan ją tu.
- Nie ma sprawy. A jak się nazywa?
- Annabeth Fox.
Obserwowałem go jak wyszedł z baru i podszedł do niej. Była zaskoczona i oto chodziło. Odprowadziła swojego brata i poszła za mężczyzną. Odwróciłem się do niej profilem, że niby nic nie wiem.
- Severus... - szepnęła na tyle głośno, bym to usłyszał.
- Ci... Nie tutaj - skinąłem ruchem głowy, żeby poszła za mną.
Zostawiłem na blacie kilka sykli za Whisky. Zacząłem wspinać się po schodach, które były tuż za barem. Wspinałem się po nich długo. Co jakiś czas odwracałem się za siebie, czy Annabeth szła za mną.
W końcu znalazłem odpowiednie drzwi. Otworzyłem je a chwilę później dołączyła do mnie Ann. Byliśmy w kolejnym korytarzu. Wziąłem ją pod rękę, udając parę.
W sumie to nie musiałem udawać.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się do mnie recepcjonistka. - Państwo zamawiacie pokój?
- Tak.
- To zapraszam do pokoju 337. Korytarz po lewej - wciąż uśmiechała się głupio.
- Dziękuję.
- Zapłacicie państwo przy opuszczaniu hotelu?
- Tak.
Skręciliśmy w korytarz po lewej. Doszliśmy pod drzwi pokoju numer 337.
Ledwie zamknąłem drzwi, Annabeth wybuchła.
- Jak mogłeś zabić moich rodziców! Ufałam Ci! Wiesz co przeżywałam przez cały ten miesiąc! Żadnych wiadomości, nic!
- Uspokój się...
- Uspokój się, uspokój się... Myślisz, że to tak łatwo?!
- Bierz przykład ze mnie. Cały swój gniew trzymam w sobie.
- Okej. Będę brała przykład z ciebie. Zacznę zabijać nikomu mi winnych ludzi. Powiedz... ilu już zabiłeś? Dwóch? Pięciu? Jedenastu? A może ponad czterdzieści?
- Nie liczę.
- Widzisz jak dużo ich było?
- Pomyśl, co by było, gdyby ktoś inny poszedł wtedy na górę? Wtedy też byłabyś taka rozgadana? Raczej nie. Nie byłoby cię tutaj.
- I dobrze! Miałabym wreszcie spokój! A nie wciąż słuchać jaki to jesteś idealny, że trzeba brać z ciebie przykład! Geniusz, Wielki Mistrz Eliksirów! Ile razy mi pomogłeś na swoich zajęciach, co?
- Umówiliśmy się, że będę cię traktować jak każdego innego ucznia. Sama to zaproponowałaś. A to, że dawałem ci korepetycje to już jest nie ważne? To ile razy musiałem przyrządzać eliksir, bo zaszłaś w ciążę? Ratowałem ci skórę wiele razy, a ty teraz z takim czymś wyjeżdżasz? Zawsze mogłem cię inaczej potraktować za ten wybryk z alkoholem u Ślizgonów.
Nie powiedziała nic. Usiadła na łóżku. Oparłem się plecami o drzwi. Patrzyłem na nią w ciszy.
- Powiedz mi, czemu ty w ogóle się ze mną związałeś? Bo jestem z wyglądu podobna do matki Pottera? Bo jeśli tak to mogę od razu wyjść, a we wrześniu już mnie nie zobaczysz.
Pierwszy raz nie wiedziałem co powiedzieć. Czułem się głupio. Patrzyłem tępo w podłogę.
- Wiedziałam... - szepnęła.
Wstała z łóżka i stanęła na przeciw mnie. Spojrzałem jej w oczy. Po policzkach spływały jej łzy. Otarłem dłonią jedną z nich.
- Przepuść mnie. Chcę stąd wyjść - odsunęła moją dłoń od swojego policzka.
- Nie...
- Przepuść mnie - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Starała się mnie przepchnąć. Nie pozwoliłem jej na to. Złapałem ją za przeguby.
- Annabeth... Nie będę udawał romantyka. Bo nim nie jestem i nigdy nie byłem i nie będę. Nie jestem z tobą, bo przypominasz Lily. Jestem, ponieważ masz w sobie to, czego brakuje innym kobietom. Nie, nie przesunę się. Nie chcę stracić ważnej części swojego życia po raz kolejny. Zrozum to..
- Po raz kolejny? Jasne...
- Tak. Raz nie zrobiłem nic - straciłem matkę. Za drugim razem, straciłabyś życie. Gdyby nie to, że byłem na weselu młodego Weasleya od razu wykrwawiłabyś się...
- Zaraz... Byłeś na weselu Billa i Fleur?
- Taki był rozkaz. Widziałem ciebie, dlatego rzucałem proste zaklęcia. Tylko rozbrajające. Przysięgam.  Widziałem jak krwawiłaś. Musiałem użyć silniejszego zaklęcia uzdrawiającego, bo to co użyła Molly, było do niczego. W nocy przygotowywałem eliksiry i maści, które mogłyby ci pomóc w szybszej regeneracji skóry.
- To dlatego mi się wciąż śniłeś.
- Przychodziłem w nocy zmieniać ci opatrunek.
- Molly myślała, że jej zaklęcia działały na mnie a na George'u nie.
- Nadal chcesz wyjść i zapomnieć o ostatnich dwóch latach?

5 komentarzy:

  1. Boskie !!!
    Pogadanka na temat bezpiecznego sexu ? Umarłam :D
    Normalnie to chyba najfajniejszy odcinek.
    Już czekam na kolejny. Mam nadzieję, że pojawi się w najbliższym czasie.
    Czekam i mam nadzieję, że odwiedzisz mnie na moim blogu love-is-not-a-color.blogspot.com
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak . Na to czekałam :D
    Pogadanka na temat bezpiecznego seksu :D
    "To ile razy musiałem przyrządzać eliksir, bo zaszłaś w ciążę?" :D :D

    Chyba najlepszy odcinek, a są one co raz lepsze ;p

    Czekamy na 14 odcinek ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Po raz pierwszy od kiedy czytam tego bloga zabrakło mi słów. Nie wiem co napisać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak zły jest ten odcinek... :(
      "Kiepściutko napisane" jak to Alvin mówi.

      Usuń
  4. to dlatego tak szybko wyzdrowiała.
    Rozwalił mnie ten fragment "To ile razy musiałem przyrządzać eliksir, bo zaszłaś w ciążę? Cudowny rozdział.

    OdpowiedzUsuń