niedziela, 28 lipca 2013

Odcinek 15.



  

 Dom... niczym nieróżniący się od rzędu pozostałych na podmiejskim osiedlu w Londynie. 
Kuchnia... jak każda inna. Połączona z jadalnią. W jadalni stół. Duży, drewniany, starannie okryty serwetą w delikatnych kolorach. A na nim talerze z porcelany. A raczej coś co ją przypomina. W sumie jak każdy przedmiot kupiony na wyprzedaży. 
Przy stole siedzieliśmy my... rodzina Foxów.
  W powietrzu unosiła się przyjazna atmosfera. Świętowaliśmy awans ojca. Znaczy się mojego ojczyma. Lech był drugim mężem mojej matki. Jednak żaden z nich nie był moim biologicznym ojcem. Oboje byli mugolami. Mój prawdziwy ojciec był czarodziejem czystej krwi. To po nim odziedziczyłam magię. Matka opowiadała, że był kimś ważnym, dlatego został zmuszony do zostawienia jej, gdy dowiedział się, że spodziewa się jego dziecka. Była wtedy taka młoda. Ledwo skończyła dwadzieścia lat. A może nawet tylu nie miała. Chociaż często się kłócimy, to wciąż patrzę na nią wzrokiem pełnym miłości i szacunku. Kiedy pytałam się o ojca, odpowiadała monosylabami. Nigdy nie zdradziła mi nawet jego imienia. Powiedziała, że tak będzie lepiej. Jedyne co mi zdradziła to to, że jest Brytyjczykiem.
  Mama miała słabość do Polski.. Może to przez jej korzenie.. Sama nie wiem.. Mieszkałam tam do czasu, kiedy skończyłam 10 lat. Rok wcześniej zmarł Jeremiasz - mąż Elizabeth, więc bez niego przeprowadziliśmy się do Londynu. Do starego domu mamy. W nim mieszkamy do tej pory. W ciągu pierwszego tygodnia poznała Lecha... w warzywniaku. Facet okazał się strasznie zafascynowany magią. Wydawało mu się, że ukończył Hogwart. Niestety jego moc jakby wyparowała. Tłumaczył się, że to przez jakąś chorobę, którą wymyślił. 
    - Ech... - pokręciłam głową.
    - Jest już późno. Powinniście pójść spać - mama spojrzała na mnie.
    - Ale.. mam już dwadzieścia jeden lat.. i chyba mogę ... - mama spojrzała na mnie znacząco. - Och... - zaczerwieniłam się. - już idziemy.
  Złapałam Łukasza pod ramię i pociągnęłam go w stronę schodów.
    - DOBRAAAANOC!!! - krzyknęłam, gdy stanęłam przed drzwiami swojego pokoju na poddaszu.
  
  Nagle sceneria zmieniła się. Kolory mojego pokoju ściemniały. W sumie to nie widziałam nic. Nic, oprócz blasku kuchennych lamp na parterze, które wypływało spod szpary w drzwiach. No i kilka zapalonych świec zapachowych. Do pokoju wlała się gęsta czarna mgła. Mimo że nie czułam jej zapachu, miałam wrażenie, że owa mgła leniwie owija się wokół mojej szyi, dusząc powoli. Ruchem dłoni starałam się ją strząsnąć. Jednak na marne. Jakby spłoszona przeszedł ją skurcz i owinęła się mocniej. Do pokoju nie wkradał się żaden dźwięk. Czyżby harce rodziców skoczone? Nadstawiłam mimowolnie ucho, starając się wychwycić cichy chichot mamy.

   Puk, puk...

  Zerwałam się jak oparzona i odskoczyłam od drzwi. Nie miałam pojęcia, że wstałam z łóżka. Podeszłam w stronę drzwi. Zanim zdążyłam do nich podejść, one cicho zaskrzypiały. 
    - O kurde... -  mruknęłam. 
  Chwyciłam za leżącą na stoliku różdżkę. Byłam gotowa na najgorsze. Zza  drzwi wychyliła się rozczochrana głowa brata. Odetchnęłam głęboko.
    - Tunia... boję się... 
    - Wchodź - zamknęłam za nim drzwi. 
  Zanim to zrobiłam, wyjrzałam na schody. Tam też było cicho. Zaniepokoiło mnie to.
    - Idioto... nie strasz mnie. - pacnęłam delikatnie ucho brata.
  Zobaczyłam, że Łukasz otworzył usta, żeby zaprotestować, ale z ust nie wydobył się jego głos. Był gruby i musiał należeć albo do starca albo do tęgiego mężczyzny.
    - Proszę natychmiast opuścić mój dom!
  To  było włamanie. Ścisnęłam palce na różdżce i podeszłam w kierunku drzwi. W chwili, gdy wolną ręką złapałam za klamkę, spod drzwi wylał się strumień zielonego światła. A zaraz potem krzyk Elizabeth i kolejną falę zgniłozielonego światła. 
 Wszystko nagle ucichło. Zrozumiałam co się tu dzieje. Skoczyłam do kufra, mrucząc "chłoszczyć" , aby chwilę później stał starannie zapakowany. Złapałam za rękę Łukasza, który zesztywniał ze strachu. Skoczyłam ku okna. 

   Tup... tup... tup...

  Stanęłam sparaliżowana strachem. Zmusiłam się i wepchnęłam w kąt pokoju brata. Stałam jak zaczarowana na środku pokoju, coraz bardziej się dusząc czarną mgłą. 

   Skrzyp... skrzyp... skrzyp... 

  W tym momencie dziękowałam Bogu za stare, skrzypiące schody, które dotąd były moim koszmarem. Nagle zgięłam się w pół, unikając zderzenia z zagubioną książką z eliksirów, która poleciała na zamknięty kufer. 
  Słyszałam trzaskające drzwi. Stawały się coraz głośniejsze. Ostatnie drzwi dzieliły nas od napastnika. Nagle klamka drgnęła. Zatrzymałam oddech w sobie. Klamka ponownie drgnęła i skierowała ramię w dół. Zerknęłam na Łukasza, który wpatrywał się to we mnie to na drzwi. Nie było już szans na ucieczkę. Ryzykowałabym zdrowiem albo i nawet życiem brata, gdybym nas teleportowała. 
  Drzwi otworzyły się. Zaskrzeczały ciężko. Teraz  czekałam na najgorsze. Czekała nas śmierć, jeśli szybko nie zareaguję. Może powinnam choć raz zaryzykować i wysłać Łukasza gdzieś daleko, a sama tu zostać?
  Zza drzwi wyłoniła się ciemna postać. Rozejrzał się po pokoju i stanęłam z nim oko w oko. Celowaliśmy się w siebie. Moja różdżka była jak wykałaczka w porównaniu do jego długiej i masywnej różdżki.
  Szukałam w myślach dobrego zaklęcia. Jednak moją uwagę skupił wygląd napastnika. Eleganckim ruchem dłoni zdjął z twarzy maskę śmierciożercy.
  Jęknęłam cicho, kiedy go rozpoznałam.
    - Nie zrobisz tego... - szepnęłam jakby sama do siebie.
  Jego spojrzenie przeniosło się na Łukasza, który wciąż patrzył na nas. Mężczyzna podszedł w stronę okna. Odsunął delikatnie zasłonę i wyjrzał przez szybę. Mówił coś, ale nie byłam w stanie go zrozumieć. Widząc, że nie odpowiadam, zbliżył się do mnie i powiedział "Uciekaj". Popchnął nas w stronę okna, które otworzył za pomocą różdżki. Wyjrzałam przez nie i spojrzałam w dół. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że byliśmy na drugim piętrze, a na dole była grupa śmierciożerców.
   Napastnik powiedział coś, a w kącie, gdzie przed chwilą kucał Łukasz, leżały kukły, które były bardzo do nas podobne. Wręcz identyczne. Odwróciłam wzrok, aby dłużej na nie nie patrzeć. Przerażały mnie. Pomimo to, że były idealnym odbiciem mnie i brata. Ostatnimi żyjącymi Fox'ami. 

   Skrzyp... skrzyp... skrzyp...

   Usłyszałam serię kolejnych skrzypnięć schodów. Oboje spojrzeliśmy w stronę drzwi.
   Bez wahania wskoczyłam na rosnącą tuż obok okna potężną gałąź lipy. Z trudem utrzymałam równowagę, kiedy mężczyzna podał mi Łukasza. Gałąź złowrogo zaskrzypiała. Mimowolnie spojrzałam w dół. Przy wystających korzeniach leżał mój kufer. 
   Spojrzałam w stronę intruza.
    - Dziękuję... - szepnęłam.
   Kiedy zamykał okno, zeszłam po gałęziach na dół. Kiedy byłam zaledwie trzy metry nad ziemią, ześlizgnęła mi się stopa i runęłam w dół. Nie wiem, czy na szczęście czy nie, wpadłam w czyjeś ramiona.
    - Wybierasz się gdzieś??

4 komentarze:

  1. Czemu skończyłaś w takim momencie? Ciekawa jetem w czyje ramiona wpadła. Dobrze że wróciłaś do tego momentu i to opisałaś.

    OdpowiedzUsuń

  2. Ciekawe opowiadanie może doradź mi zostań moim betą

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle świetna. Jak ty to robisz? Zazdroszczę ci tego, że potrafisz tak zajebiście pisać. Może mnie kiedyś podszkolisz? Z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek i obiecuję, że jak tylko Patrycja prześle mi to co miała to zareklamuję twojego bloga u siebie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne świetne świetne! Zgodzę się z koleżanką wyżej - dlaczego skończyłaś w takim momencie? Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział! :)

    OdpowiedzUsuń