- Poczekaj tu na mnie. Usiądź tutaj. - wskazała na stojące obok mnie krzesło. - Za parę minut przyjdę.
Kiwnęłam głową, a ona zamknęła drzwi. Usłyszałam za nimi szybko oddalające się kroki.
Usiadłam na wskazanych krześle i położyłam torbę na chłodną posadzkę. Przez pewien czas wpatrywałam się drzwi, mając nadzieję, że pani profesor zaraz przyjdzie.
Zaczęłam wystukiwać jakiś rytm na kolanach. Behemot uznał to za propozycję i wskoczył na moje uda.
Pogłaskałam kota po plecach. Odpowiedziało mi ciche mruczenie.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to duża sala, mniejsza od sali wejściowej. W czterech rzędach stały równo ułożone stoliki, a każdy z nich miał przy sobie dwa krzesła. Na końcu sali stała duża tablica, o czarnej tafli. Tak, to z pewnością była sala lekcyjna. Na suficie wisiały drewniane żyrandole z świecami. Spojrzałam na murowane ściany. Po prawej wisiały różne obrazy. Na ścianie po prawej stronie były duże witrażowe okna.
Zdjęłam kocurka z ud i podeszłam do okien. Były cztery witraże. Każdy z nich przedstawiał inną postać, gdzie u jej stóp był jakieś zwierzę. Naprzemiennie była kobieta lub mężczyzna.
Pierwsza postać była ubrana w długą żółtą suknię. Uśmiechnięta kobieta miała związane włosy w kok, a w dłoniach trzymała złoty kielich. U jej stóp stał, o ile dobrze widziałam, borsuk.
Podeszłam do kolejnego witraża. Kolorowe szkiełka ułożone były w kształcie mężczyzny. Powaga malowała się na jego twarzy. W ręku trzymał miecz ozdobiony drogocennymi kamieniami. Zza postaci wyglądał lew, który patrzył wprost na mnie. Takie odnosiłam wrażenie.
Obok znów stała kobieta. Była ubrana w długą niebieską suknię. Na czubku jej głowy lśnił diament z niebieskim oczkiem. Miała surowy wygląd. Na wyciągniętej ręce kobiety siedział wielki orzeł.
Podeszłam do ostatniego okna. Był tam brodaty mężczyzna. Był w zielonej szacie. Na jego piersiach wisiał medalion na długim łańcuszku. Jego przebiegły wzrok również był utkwiony we mnie. Przeniosłam spojrzenie z jego oczu i spojrzałam na wijącego się u stóp mężczyzny wielkiego węża.
Właśnie odwracałam się, aby pójść dalej, kiedy drzwi gwałtownie się otworzyły. Zza nich wyjrzała czarownica, która mnie tu zamknęła.
- Już czas... Chodź za mną. Nie, zostaw tutaj tą torbę, a kot niech idzie z tobą, chyba, że wrócisz po niego.
Odłożyłam torbę z powrotem. Wyszłam z sali za czarownicą z kotem na rękach. Poczekałam, aż kobieta je zamknie, a potem ruszyłam za nią do drzwi na przeciwko.
- Gotowa? - spytała.
- Na co? - spytałam.
- Za chwilę Tiara Przydziału umieści Cię w jednym z czterech domów. Gryffindor. Raveclaw. Slytherin. Hufflepuff.
- A.. no to jestem gotowa. - uśmiechnęłam się lekko.
- Na co? - spytałam.
- Za chwilę Tiara Przydziału umieści Cię w jednym z czterech domów. Gryffindor. Raveclaw. Slytherin. Hufflepuff.
- A.. no to jestem gotowa. - uśmiechnęłam się lekko.
Ale w duchu czułam co innego. Bałam się, że będę źle przydzielona.
Profesor McGonagall otworzyła duże dębowe drzwi. Przyciągnęłam bliżej do siebie kota. Serce zabiło mocniej z podniecenia. Co miało być za tymi drzwiami? Nie musiałam dłużej czekać na odpowiedź. Była tam kolejna sala. O wiele większa sala od tej wejściowej.
Profesor McGonagall otworzyła duże dębowe drzwi. Przyciągnęłam bliżej do siebie kota. Serce zabiło mocniej z podniecenia. Co miało być za tymi drzwiami? Nie musiałam dłużej czekać na odpowiedź. Była tam kolejna sala. O wiele większa sala od tej wejściowej.
W czterech szeregach ustawione były stoły, przy których siedzieli uczniowie. Profesor weszła do środka. Ruszyłam za nią. Na końcu sali stał stołek, a na nim leżał stary kapelusz. Swoją starość i jego zniszczony materiał dostrzegłam, gdy byłam od niego oddalona o parę metrów, może trzy czy cztery.
Za stołkiem był piąty stół, trochę krótszy od tych, przy których siedzieli uczniowie. Na krzesłach siedziało szanowne grono pedagogiczne. Popatrzałam po twarzach nowych profesorów. Była tam pulchna kobieta, która uśmiechała się do mnie. Był też stary mężczyzna z siwą brodą, która sięgała mu prawie do bioder. Na końcu stołu siedziało trzech mężczyzn. Jeden miał na głowie fioletowy turban, który unikał mojego spojrzenia. Obok niego siedział mężczyzna ubrany w czarną sutannę, taką jaką noszą księża. Ale nie zobaczyłam białej koloratki na jego szyi. Mężczyzna miał czarne oczy i włosy. Jego spojrzenie było utkwione we mnie. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. Odniosłam wrażenie, że wzrokiem przeszukuje moją duszę. Szuka moich porażek, które mógłby wykorzystać, żeby je wykorzystać przy pierwszej lepszej okazji.
Obok niego siedział Hagrid, którego poznałam na peronie. Uśmiechał się do mnie przyjaźnie.
Do rzeczywistości przywróciło mnie czyjeś skrzeczenie. To był kapelusz, który stał przede mną. W miejscu gdzie puściły szwy, pojawiły się poszarpane szpary, które poruszały się tworząc słowa. Owe rozdarcie przypominały trochę usta. Od kiedy kapelusz potrafi mówić?
"Jestem Tiarą Przydziału... Kiedy mnie założysz na
swoją głowę, powiem Ci, do jakiego domu będziesz należeć..."
zaśpiewała tiara.
Po trochu opowiedziała o każdym z domów tej szkoły. Tak jak powiedziała to pani profesor, były 4 szkoły.
Kiedy tiara skończyła śpiewać, uczniowie zaczęli głośno klaskać. Ja jednak byłam zbyt oszołomiona, żeby zrobić jakikolwiek ruch.
Kiedy brawa ucichły, profesor McGonagall wyciągnęła przed siebie zwój papieru.
- Annabeth Fox... Podejdź tu, usiądź na krześle i załóż Tiarę Przydziału. - powiedziała.
Podeszłam bliżej do stołka. Podniosłam tiarę i założyłam ją, siadając równocześnie. Behemot usiadł na moich kolanach plecami do uczniów. Uważnie obserwował tiarę na mojej głowie.
Spojrzałam przed siebie. Wszyscy uczniowie mieli wlepiony wzrok we mnie. A raczej na tiarze.
W okolicach szwu przy krawędzi znów pojawiło się rozprucie. Kiedy zauważył to Behemot, głośno zasyczał na tiarę. Ona opowiedziała mu tym samym, co wywołało salwę śmiechu na sali, zarówno u uczniów jak i u nauczycieli. Kot przestraszył się i zleciał z moich ud. Pobiegł i schował się pod jakiś stół. Śmiech stał się jeszcze donośniejszy. W końcu profesor McGonagall podniosła rękę w górę i sala uspokoiła się nagle, jakby włączyła dźwięk. Tiara w końcu odezwała się.
- Ah tak, Annabeth Fox... Nie dawno odkryłaś swój talent, prawda? - zaskrzeczała. Odpowiedziałam jej kiwnięciem głową. - Dosyć późno, ale jesteś tu wśród takich jak TY. Widzę tu poszanowanie dla wiedzy, przyjaźni. Masz w sobie odwagę. Hmm... - nastąpiła długa cisza. - Postanowiłam. - powiedziała do zebranych na sali. - RAVENCLAW!!! - i znieruchomiała.
Na sali wybuchły ponownie oklaski. Zdjęłam tiarę i zeskoczyłam ze stołka. Tylko uczniowie z jednego stołu klaskali. Reszta patrzyli już obojętnym wzrokiem.
- Gratuluję. - powiedziała czarownica. - Usiądź do stołu swojego domu. - wskazała na jedyny stół, gdzie uczniowie klaskali.
Odeszłam od stołka, tiary i czarownicy. Podeszła do mnie dziewczyna mniej więcej w moim wieku i podała mi Behemota.
- Twój kot jest zabawny. - uśmiechnęła się.
- Behemot już taki jest. - odwzajemniłam uśmiech i odeszłam w stronę swojego stołu.
- Hej. Masz 15 lat? - spytała jakaś dziewczyna.
- No... - mruknęłam.
- Siadaj tutaj. No, chyba, że chcesz siedzieć z pierwszoklasistami. - wskazała na grupę 11-latków.
- Raczej nie. - popatrzałam z odrazą na tych maluchów.
Co z tego, że jestem w klasie I i powinnam z nimi siedzieć. Jestem starsza od nich o 4 lata, a oni sięgają do moich łokci.
Usiadłam pomiędzy chłopakiem a dziewczyną.
- Cześć. Jestem Grant. - kiwnął mój sąsiad.
Kiwnęłam mu głową.
- Annabeth. - przedstawiłam się.
- Ja jestem Isabell. - powiedziała blondynka po mojej prawej stronie.
Do mównicy przy stole profesorów podszedł mężczyzna z długą brodą. Przedstawił się jako Albus Dumbledore. Powiedział krótkie przemówienie, które było skierowane do mnie. Jak się domyśliłam, był dyrektorem Hogwartu. Kiedy skończył swoją przemowę, na sali rozległy się brawa i usiadł ponownie.
Nie bardzo wiedząc, co mam robić, wzięłam do ręki talerz, który leżał przede mną. Był cały ze złota. Obok niego stał również złoty puchar. Sztućce, co za niespodzianka, też były złote. Kot wdrapał się przednimi łapkami na stół. Na stole nie było jedzenia. W sumie to nie byłam głodna. Położyła dłoń na jego czarnej główce.
Nagle znikąd na stole zmaterializowało się jedzenie. I to nie byle jakie. Widziałam kurczaka ze złotą skórką. Zupę w wielkiej wazie, na której namalowany był wielki orzeł.
Isabell musiała zauważyć moje zainteresowanie wazą.
- To jest nasz znak firmowy. - powiedziała.
- Waza na zupę? - zdziwiłam się.
- Nie. - zaśmiała się, a wraz z nią reszta uczniów, którzy siedzieli obok. - Orzeł. Jest naszym znakiem rozpoznawczym. Był ulubionym zwierzęciem Roweny Ravenclaw. Od jej nazwiska jest nazwa naszego domu. A wiesz jak nas nazywają?
- Nie.
- Jesteśmy Krukoni. - powiedziała.
- No właśnie. - powiedział Grant, który pożerał kurczaka.
- Hej! Ja też chciałam zjeść kawałek kurczaka. - powiedziałam.
- Masz problem. - wzruszył ramionami, śmiejąc się.
Urwałam jedną pałkę z kurczaka z jego talerza.
- Hej! To moje! - krzyknął.
- Masz problem. - sparodiowałam go.
Krukoni, którzy siedzieli obok ryknęli śmiechem a ja i Grant razem z nimi. Kiedy śmiechy ucichły, zjadłam mięso, ale trochę zostawiłam kotu.
- Masz. - rzuciłam Behemotowi.
- Jak ma na imię? - spytała dziewczyna, siedząca na przeciw mnie.
- Behemot.
- Masz dziwne imię. - zaśmiała się. - Jestem Nicole.
- Myślałam, że chodzi ci o kota. Jestem Annabeth.
Wróciłam do jedzenia. Wzięłam frytki i kotlet schabowy a do pucharu nalałam coca coli.
- O boże! - krzyknęłam, przewracając złoty puchar.
Przede mną, nad stołem przepłynęła prześwitująca postać.
- Do Boga mi jeszcze daleko... - mruknął.
- Nie bój się, Annabeth. To jest Helena Ravenclaw - duchowa opiekunka naszego domu. - powiedziała Nicole.
Faktycznie, duchowa. Owa Helena była blada na twarzy, jej oczodoły były również blade i puste. Miała na sobie długą pelerynę sięgającą aż do kostek, a jej włosy sięgały do pasa.
- Widzę, żeś ty jakaś nowa. - powiedział duch.
- Tak. Annabeth Fox. - przedstawiłam się.
Duch obrócił się i poleciał na koniec stołu, gdzie siedzieli 11-latki. Za pewne po to, by z nimi pogawędzić.
Kiedy skończyłam swój posiłek, mój talerz lśnił czystością. Wszystko znikło ze stołów, ale ich miejsce zajęły różnego rodzaju desery.
Na talerz wyłożyłam sobie maliny w bitej śmietanie. W swoim krótkim żywocie jeszcze nigdy nie jadłam tak soczystych malin.
Kiedy skończyłam, zajęłam się obserwacją uczniów Ravenclawu. Szybko jednak mnie to znudziło. Nie było nikogo, na kim mogłabym zawiesić oko. Przeniosłam spojrzenie na stół profesorów. Profesor McGonnagal rozmawiała z puszystą kobietą. Profesor Dumbledore natomiast dyskutował z jakimś mężczyzną. Hagrid siedział cicho i co jakiś czas unosił puchar do ust. Mężczyzna w turbanie rozmawiał z mężczyzną ubranym na czarno.
- Kto to jest, ten mężczyzna cały w czerni? - spytałam.
- To Severus Snape. Opiekun Slytherinu. Uczy eliksirów. - powiedziała Isabell.
Snape podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie i Isabell. Wyglądało to tak, jakby usłyszał, że mówimy o nim. Na szczęście spojrzał na dyrektora, który podszedł do ambony.
- Czas do łóżek. Widzę, jacy jesteście zmęczeni. - powiedział i nasze talerze opróżniły się.
Przede mną stał drewniany stół bez nakrycia. Znikły złote talerze, półmiski, puchary. Nie było żadnego okruszka po ciastkach.
Wszyscy wstali i kierowali się ku wyjściu sali.
- Chodź. - powiedział Grant. - Zaprowadzę cię do naszego pokoju wspólnego.
Przepraszam, że trochę skróciłam - to jest wersja edytowana, ponieważ zbyt dużo osób skarżyło się na wybór Slytherinu. Obiecuję, że spotkanie ze Snape'em zostanie opisane niedługo. Kolejne rozdziały będą dodawane co tydzień, ponieważ przyjmuję inny system pisania. Codziennie po 30 minut pisania. Wtedy będą dłuższe odcinki, rozdziały jak kto woli. Pozdrawiam :)
Po trochu opowiedziała o każdym z domów tej szkoły. Tak jak powiedziała to pani profesor, były 4 szkoły.
Kiedy tiara skończyła śpiewać, uczniowie zaczęli głośno klaskać. Ja jednak byłam zbyt oszołomiona, żeby zrobić jakikolwiek ruch.
Kiedy brawa ucichły, profesor McGonagall wyciągnęła przed siebie zwój papieru.
- Annabeth Fox... Podejdź tu, usiądź na krześle i załóż Tiarę Przydziału. - powiedziała.
Podeszłam bliżej do stołka. Podniosłam tiarę i założyłam ją, siadając równocześnie. Behemot usiadł na moich kolanach plecami do uczniów. Uważnie obserwował tiarę na mojej głowie.
Spojrzałam przed siebie. Wszyscy uczniowie mieli wlepiony wzrok we mnie. A raczej na tiarze.
W okolicach szwu przy krawędzi znów pojawiło się rozprucie. Kiedy zauważył to Behemot, głośno zasyczał na tiarę. Ona opowiedziała mu tym samym, co wywołało salwę śmiechu na sali, zarówno u uczniów jak i u nauczycieli. Kot przestraszył się i zleciał z moich ud. Pobiegł i schował się pod jakiś stół. Śmiech stał się jeszcze donośniejszy. W końcu profesor McGonagall podniosła rękę w górę i sala uspokoiła się nagle, jakby włączyła dźwięk. Tiara w końcu odezwała się.
- Ah tak, Annabeth Fox... Nie dawno odkryłaś swój talent, prawda? - zaskrzeczała. Odpowiedziałam jej kiwnięciem głową. - Dosyć późno, ale jesteś tu wśród takich jak TY. Widzę tu poszanowanie dla wiedzy, przyjaźni. Masz w sobie odwagę. Hmm... - nastąpiła długa cisza. - Postanowiłam. - powiedziała do zebranych na sali. - RAVENCLAW!!! - i znieruchomiała.
Na sali wybuchły ponownie oklaski. Zdjęłam tiarę i zeskoczyłam ze stołka. Tylko uczniowie z jednego stołu klaskali. Reszta patrzyli już obojętnym wzrokiem.
- Gratuluję. - powiedziała czarownica. - Usiądź do stołu swojego domu. - wskazała na jedyny stół, gdzie uczniowie klaskali.
Odeszłam od stołka, tiary i czarownicy. Podeszła do mnie dziewczyna mniej więcej w moim wieku i podała mi Behemota.
- Twój kot jest zabawny. - uśmiechnęła się.
- Behemot już taki jest. - odwzajemniłam uśmiech i odeszłam w stronę swojego stołu.
- Hej. Masz 15 lat? - spytała jakaś dziewczyna.
- No... - mruknęłam.
- Siadaj tutaj. No, chyba, że chcesz siedzieć z pierwszoklasistami. - wskazała na grupę 11-latków.
- Raczej nie. - popatrzałam z odrazą na tych maluchów.
Co z tego, że jestem w klasie I i powinnam z nimi siedzieć. Jestem starsza od nich o 4 lata, a oni sięgają do moich łokci.
Usiadłam pomiędzy chłopakiem a dziewczyną.
- Cześć. Jestem Grant. - kiwnął mój sąsiad.
Kiwnęłam mu głową.
- Annabeth. - przedstawiłam się.
- Ja jestem Isabell. - powiedziała blondynka po mojej prawej stronie.
Do mównicy przy stole profesorów podszedł mężczyzna z długą brodą. Przedstawił się jako Albus Dumbledore. Powiedział krótkie przemówienie, które było skierowane do mnie. Jak się domyśliłam, był dyrektorem Hogwartu. Kiedy skończył swoją przemowę, na sali rozległy się brawa i usiadł ponownie.
Nie bardzo wiedząc, co mam robić, wzięłam do ręki talerz, który leżał przede mną. Był cały ze złota. Obok niego stał również złoty puchar. Sztućce, co za niespodzianka, też były złote. Kot wdrapał się przednimi łapkami na stół. Na stole nie było jedzenia. W sumie to nie byłam głodna. Położyła dłoń na jego czarnej główce.
Nagle znikąd na stole zmaterializowało się jedzenie. I to nie byle jakie. Widziałam kurczaka ze złotą skórką. Zupę w wielkiej wazie, na której namalowany był wielki orzeł.
Isabell musiała zauważyć moje zainteresowanie wazą.
- To jest nasz znak firmowy. - powiedziała.
- Waza na zupę? - zdziwiłam się.
- Nie. - zaśmiała się, a wraz z nią reszta uczniów, którzy siedzieli obok. - Orzeł. Jest naszym znakiem rozpoznawczym. Był ulubionym zwierzęciem Roweny Ravenclaw. Od jej nazwiska jest nazwa naszego domu. A wiesz jak nas nazywają?
- Nie.
- Jesteśmy Krukoni. - powiedziała.
- No właśnie. - powiedział Grant, który pożerał kurczaka.
- Hej! Ja też chciałam zjeść kawałek kurczaka. - powiedziałam.
- Masz problem. - wzruszył ramionami, śmiejąc się.
Urwałam jedną pałkę z kurczaka z jego talerza.
- Hej! To moje! - krzyknął.
- Masz problem. - sparodiowałam go.
Krukoni, którzy siedzieli obok ryknęli śmiechem a ja i Grant razem z nimi. Kiedy śmiechy ucichły, zjadłam mięso, ale trochę zostawiłam kotu.
- Masz. - rzuciłam Behemotowi.
- Jak ma na imię? - spytała dziewczyna, siedząca na przeciw mnie.
- Behemot.
- Masz dziwne imię. - zaśmiała się. - Jestem Nicole.
- Myślałam, że chodzi ci o kota. Jestem Annabeth.
Wróciłam do jedzenia. Wzięłam frytki i kotlet schabowy a do pucharu nalałam coca coli.
- O boże! - krzyknęłam, przewracając złoty puchar.
Przede mną, nad stołem przepłynęła prześwitująca postać.
- Do Boga mi jeszcze daleko... - mruknął.
- Nie bój się, Annabeth. To jest Helena Ravenclaw - duchowa opiekunka naszego domu. - powiedziała Nicole.
Faktycznie, duchowa. Owa Helena była blada na twarzy, jej oczodoły były również blade i puste. Miała na sobie długą pelerynę sięgającą aż do kostek, a jej włosy sięgały do pasa.
- Widzę, żeś ty jakaś nowa. - powiedział duch.
- Tak. Annabeth Fox. - przedstawiłam się.
Duch obrócił się i poleciał na koniec stołu, gdzie siedzieli 11-latki. Za pewne po to, by z nimi pogawędzić.
Kiedy skończyłam swój posiłek, mój talerz lśnił czystością. Wszystko znikło ze stołów, ale ich miejsce zajęły różnego rodzaju desery.
Na talerz wyłożyłam sobie maliny w bitej śmietanie. W swoim krótkim żywocie jeszcze nigdy nie jadłam tak soczystych malin.
Kiedy skończyłam, zajęłam się obserwacją uczniów Ravenclawu. Szybko jednak mnie to znudziło. Nie było nikogo, na kim mogłabym zawiesić oko. Przeniosłam spojrzenie na stół profesorów. Profesor McGonnagal rozmawiała z puszystą kobietą. Profesor Dumbledore natomiast dyskutował z jakimś mężczyzną. Hagrid siedział cicho i co jakiś czas unosił puchar do ust. Mężczyzna w turbanie rozmawiał z mężczyzną ubranym na czarno.
- Kto to jest, ten mężczyzna cały w czerni? - spytałam.
- To Severus Snape. Opiekun Slytherinu. Uczy eliksirów. - powiedziała Isabell.
Snape podniósł wzrok i spojrzał prosto na mnie i Isabell. Wyglądało to tak, jakby usłyszał, że mówimy o nim. Na szczęście spojrzał na dyrektora, który podszedł do ambony.
- Czas do łóżek. Widzę, jacy jesteście zmęczeni. - powiedział i nasze talerze opróżniły się.
Przede mną stał drewniany stół bez nakrycia. Znikły złote talerze, półmiski, puchary. Nie było żadnego okruszka po ciastkach.
Wszyscy wstali i kierowali się ku wyjściu sali.
- Chodź. - powiedział Grant. - Zaprowadzę cię do naszego pokoju wspólnego.
Przepraszam, że trochę skróciłam - to jest wersja edytowana, ponieważ zbyt dużo osób skarżyło się na wybór Slytherinu. Obiecuję, że spotkanie ze Snape'em zostanie opisane niedługo. Kolejne rozdziały będą dodawane co tydzień, ponieważ przyjmuję inny system pisania. Codziennie po 30 minut pisania. Wtedy będą dłuższe odcinki, rozdziały jak kto woli. Pozdrawiam :)
I want to KILL YOU!
OdpowiedzUsuńA tak poważnie bardzo ładnie urządziłaś bloga, notka ciekawa. :D
Pozdrawiam Zuza
Świetny rozdział :D
OdpowiedzUsuńI cieszę się że jednak przydzieliłaś ją do Slytherinu.
Pisz szybciutko bo muszę wiedzieć co będzie dalej.
Czekam i Pozdrawiam :*
Bardzo fajnie piszesz, lekko to się czyta. Twój rozdział ma tylko jedną DUUŻĄ wadę o nazwie SLYTHERIN. Czemu nie Ravenclaw?
OdpowiedzUsuńA co? Mam zmienić? No dobra.. Zmieniam na Ravenclaw. W sumie to myślałam i doszłam do etapu, że nie potrafiłabym pisać jako Ślizgonka.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał ten rozdział. Zauważyłam parę błędów, ale nie były one bardzo widoczne. Dziękuję za zmianę przydziału. Od początku miałam wrażenie, że jeżeli już Annabeth musi być Krukonką. Świetnie opisana sala lekcyjna i duch Heleny Ravenclaw. Ogółem rozdział bardzo mi się podobał. Gratuluję, pozdrawiam i życzę weny,
OdpowiedzUsuńLawenda
Bloga poleciła mi koleżanka. Fajny blog z niepowtarzalnym pomysłem. Masz wielki talent. Sama ,,jaram się" Severusem Snape'm i z niecierpliwością czekam na rozwój wypadków. Szkoda tylko że Anabeth nie została przydzielona do Slytherinu.
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że się zaprzyjaźni z tą dziewczyną, bo być samej w szkole to trochę samotnie jet chociaż wokół tylu ludzi.
OdpowiedzUsuń