MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE
Weszłyśmy do małego sklepiku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że owy butik był znacznie większy. Pod ścianami stały wieszaki z zamówionymi szatami. Na środku stało parę krzesełek a obok nich lewitowały różne czasopisma.
- Wow.. - wymsknęło mi się.
- Dzień dobry. - powiedziała mama, zamykając drzwi.
- Bon jour. - zawołała przysadzista czarownica w fiołkowej szacie. - Witam was, drogie panie w moim sklepie. Jestem madame Malkin. - powiedziała na jednym oddechu czarownica, wciąż uśmiechając się.
Madame Malkin spojrzała na mnie wesołymi oczami.
- Rozumiem, że dla ciebie będzie szata? - spytała.
- Tak. Potrzebuję. - spojrzałam na listę. - Trzy czarne komplety szat roboczych...
- Aha! Czyli zestaw do Hogwartu. - przerwała mi czarownica. - Proszę stań na tym krzesełku a ja się zaraz tobą zajmę.
Jak powiedziała, tak zrobiłam. Mama usiadła obok i sięgnęła lecące w jej stronę kolorowe pisemko.
Zanim minęły dwie minuty, madame Malkin była już koło mnie. Naciągnęła przez moją głowę szatę i szkolną kredą zaznaczyła miejsce cięcia.
- To gdzie potem idziemy? - spytała mama. - Po różdżkę, czy zaczniemy od książek?
- Wiesz, sama nie wiem. Może od książek?
- Okej. Księgarnia jest tuż obok. W sumie to wszystko jest w pobliżu.
- Nie dziwię się. Taka mała uliczka.
Mama z powrotem wróciła do lektury. Ja zajęłam się oglądaniem sklepu.
Widziałam piękną białą szatę. Była bardzo długa. Spojrzałam na napis nad szatą SZATA WESELNA
Wow. W takiej szacie mogłabym wyjść za mąż. Zamknęłam oczy i wyobraziłam swój ślub. Obok mnie stanął wysoki chłopak z zielonawymi oczami. Miał rude włosy i owalną twarz. Ah... mój ideał. A obok ja.. w długiej, białej szacie weselnej. Miałam upięte lekko rudawe włosy w luźny koczek. Kilka kosmyków włosów spływały po mojej twarzy. Chłopak uśmiechał się do mnie czule. Spojrzał na moją szatę i zaczął się głośno śmiać. W tej szacie wyglądałam jak owinięta w jakąś starą babciną firankę.
- Gotowe, kochana.
Z moich wyobrażeń wyrwał mnie głos madame Malkin.
Wzięłam od niej wszystkie potrzebne szaty i razem z mamą wyszłam ze sklepu.
- O czym tak myślałaś? - spytała.
- J-Ja?
- Mhm..
- Zobaczyłam szatę weselną. Nasze suknie ślubne są lepsze.
- Masz rację. Nie wszystko co magiczne ładnie wygląda.
Weszłyśmy do księgarni o nazwie ESY I FLORESY. Jak w każdej księgarni półki były zastawione książkami. Od podłogi aż po sam sufit. Półki ciągnęły się w głąb księgarni i znikały w mroku. Nie widziałam tylniej ściany, jedynie ten mrok pokazywał jak wielka jest księgarnia. Niektóre książki były zamknięte w klatkach, jedna piszczały, niektóre śpiewały wabiącym głosem, a jeszcze inne pluły kwasem.
Podeszłyśmy do lady.
- Dzień dobry. Poprosimy jeden zestaw na pierwszy rok nauki w Hogwarcie. - powiedziała mama do niskiego księgarza.
- Już się robi. - zaskrzeczał.
Rozejrzałam się po księgarni ponownie. Obok lady leżały książki oprawione w jedwab. Pochyliłam się, aby przeczytać tytuł, ale książeczka była tak mała, że nie widziałam nawet autora.
Chwilę później przyszedł ten niski facet obładowany mnóstwem książek. Postawił je na ladzie i dotknął każdą po kolei swoją różdżką. W oka mgnieniu książki skurczyły się do wielkości książeczki okrytej jedwabiem. Księgarz włożył moje podręczniki do foliowej siateczki.
- 17 galeonów poproszę. - powiedział.
Mama sięgnęła po swoją torebkę. Wyciągnęła z niej skórzaną sakiewkę, której jeszcze nigdy nie widziałam. Wyciągnęła z niej 17 dużych i złotych monet i podała je mężczyźnie.
- Dziękuję i życzę miłego dnia. - powiedział i schował się w głębi księgarni.
Wyszłyśmy ze sklepu i udałyśmy się na dalsze zakupy.
Kiedy miałam już różdżkę, kociołek, zestaw szklanych fiolek - mama nie zgodziła się na te kryształowe, powiedziała, że chce mi zrobić niespodziankę, ale nie starczy na nią, jak wezmę te z kryształu - teleskop i wagę z odważnikami, mama powiedziała
- Najwyższy czas na niespodziankę.
Weszłyśmy do sklepu, który był na przeciw madame Malkin. Spojrzałam na wystawę jej sklepu. Czarownica odwróciła się i pomachała energicznie do mnie. Odmachałam jej z głupim uśmiechem.
- Kto to był? - spytała mama, kiedy zamykała drzwi.
- Madame Malkin. - sparodiowałam czarownicę.
Mama była odwrócona, więc nie zauważyła owej czarownicy.
Obróciłam się i zobaczyłam mnóstwo zwierząt. Widziałam żółwie całe we krwi, białe króliki, kilka wielkich szczurów, a pod sufitem latało kilkanaście sów.
- Zoologiczny? - spytałam niepewnie.
- No przecież, że nie piekarnia. - powiedziała, śmiejąc się.
- Ale powiedziałaś, że nie dostanę zwierzaka.
- Ale zmieniłam zdanie. Pierwszy raz nie narzekałaś na zakupach ze mną.
- Fakt.
- Wybierz sobie któregoś. Masz do wyboru sowę, szczura albo kota.
Szczura, raczej nie wezmę. Sowę już mamy. To zostaje kot, pomyślałam. Rozejrzałam się za kotami. Wszędzie były tylko stare rude koty. Nigdzie nie było nawet szarych w prążki
- Wiesz mamo, ja chyba nie chcę. Nie ma tu małego kociaka. Wszędzie tylko stare, rude, spasione kocury. - powiedziałam.
W zamian usłyszałam przeciągłe prychnięcie rudego kocura.
- W czymś mogę pomóc? - podeszła do mnie stara czarownica.
- Szukam małego kota.
- Dzięki ci, Merlinie. - zawołała czarownica. - Mam jeszcze jednego kociaka. Chodź, pokażę ci go.
Stara czarownica pociągnęła mnie na zaplecze.
Aha.. będziemy oglądać małe kotki, przypomniał mi się film z YouTube'a gdzie Niekryty Krytyk oceniał "Bezpieczeństwo Dzieci" .
Weszłyśmy po schodach do .. mieszkania czarownicy?
Okej, pomyśłałam.
Podeszłam do łóżka czarownicy, która pochylała się nad zawiniątkiem na jej pościeli. Czarownica podniosła kocyk i podeszła z nim do mnie.
W środku drzemało czarne kociątko z białym uszkiem.
- Oooo. - rozczuliłam się.
- Nikt nie chce go zabrać, ponieważ uważają, że kot z białym uchem przynosi pecha.
- Ale są całe białe koty i one jakoś nie przynoszą pecha? - spojrzałam na czarownicę, która przytaknęła energicznie głową.
- Biorę go. - powiedziałam i wzięłam małego razem z kocykiem.
Na dole mama zapłaciła tylko jednego galeona. Jak powiedziała czarownica, że to wystarczy, ponieważ ja jako jedyna okazałam serce dla kociaka, bo wzięłam ją mimo, że ma jedną krótszą łapkę. Dodatkowo dostałam trochę smakołyków dla Behemota, bo tak go nazwałam.
Wróciłyśmy do domu. Wszyscy byli oczarowani małym Behemotem. Nie dziwię się im. Miał jasnożółte oczy. Wesoło biegał po mieszkaniu. Nawet Baronowi nie przeszkadzał. Wydawało się, że zakumplowali się.
Wieczorem położyłam go obok siebie na łóżku. Jutro miałam mieć wczesnym rankiem pobudkę, ponieważ o 11 odjeżdżał pociąg do Hogwartu.
Przytuliłam Behemota do siebie, który zamruczał cichutko.
Poczułam, że będziemy się świetnie dogadywać.
Zasnęłam w krótkim czasie.
koti bardziej lubię od psów i fajnie, że go kupiła. Niezłe imię jak nazwa metalowego zespołu.
OdpowiedzUsuń