piątek, 24 sierpnia 2012

Odcinek 4

Obudziłam się na kilka minut przed siódmą.
Powód?
Poczułam, że brakuje mi powietrza. Zaczęłam machać rękami nad twarzą jak oszalała. Coś jednak ruszyło się na mojej twarzy. Chwilę potem dotarło do mnie świeże powietrze.

- Behemot! - warknęłam zaspana na kocurka.

Odpowiedziało mi zdziwione miauknięcie, w stylu 'No co?' . Kot zeskoczył z mojej twarzy i położył się na moim brzuchu. Podrapałam Kota-Behemota za uchem.
Spojrzałam na zegarek przy moim łóżku. Za dwie siódma, pomyślałam.
Zepchnęłam kota i zeszłam z łóżka. Podeszłam do szafy i naciągnęłam na siebie szlafrok - czarno-fioletowy, żeby nie było, że różowy czy cuś. Ja różu nie wyznaję.
Zeszłam na dół po schodach do kuchni.
Wyłożyłam z szafki płatki i szybko skoczyłam po mleko do lodówki. Przysunęłam do blatu krzesło barowe. Hej, jeszcze miska. Gdzie ja jestem myślami? Zeskoczyłam z krzesła i wyłożyłam sobie miskę. Wróciłam z powrotem na swoje miejsce. W ciszy zjadłam swoje śniadanko.
Poczułam, że coś ociera mi się o lewe ramię. Usiadł przy mojej dłoni i delikatnie szturchnął swoją łapką mój nadgarstek. Jak zawsze na dnie zostało mi trochę mleka.

- Jesteś głodny, kocie? - podsunęłam mu miseczkę.

Behemot nie czekał na zaproszenie. Ledwo zapytałam, a on już lizał mleko.  
Niech pije, na zdrowie.
Wyprostowałam się i spojrzałam na ulicę przez kuchenne okno. Ludzie w garniturach spieszyli się do pracy. Co jakiś czas pod oknem przechodziła młodzież z mojej szkoły. Zaraz przyjdzie i Ariane. Muszę napisać do niej wiadomość.
Wyciągnęłam czystą kartkę papieru i napisałam.  

Sorry, ale nie będzie mnie w szkole. Wyjeżdżam. Nie wiem na jak długo. 

Położyłam kartkę na stoliku przy drzwiach i wróciłam do kuchni.
Usłyszałam jak otwierają się drzwi sypialni rodziców. Ciche stąpnięcia na schodach.
- Cześć. Już nie śpisz? - tata pocałował mnie w czoło.
- Już nie. Zdążyłam zjeść śniadanie. Zrobić ci?
- Nie. Nie jestem głodny. - chwycił za jabłko, które przed chwilą turlał kot. - Ale owocku nie odmówię.
- To może coś do picia?
- To herbatę.
Zsunęłam się z krzesła i zaparzyłam dwie owocowe herbaty.
- Jestem taki szczęśliwy, że przysłali list z Hogwartu. - powiedział po chwili milczenia.
- Dlaczego?
- Razem z mamą myśleliśmy, że jesteś charłakiem...
- KIM?! - zachłysnęłam się herbatą.
- No charłakiem.. 
- A co to? To znaczy kto to?
- To osoba nie magiczna w rodzinie czarodziei.
- Ale wy macie nazwy... - pokręciłam głową. - Jestem ciekawa jak normalnych ludzi nazywacie..
- To mugole.
Zaczęłam się śmiać. 
- Ja rozumiem, że chłopcy później dorastają niż dziewczyny. U ciebie magia ujawiła się teraz kiedy masz 15 lat. Musisz mieć coś z chłopaka. - popatrzał na mnie i zaczął się śmiać.
- Dzięki. - powiedziałam, udając obrażoną.
- A co to? - wziął do ręki karteczkę z wiadomością dla przyjaciółki.
- To dla Ariany. Chciałam jej to dać jeszcze przed wyjazdem. Ale coś się spóźnia. - popatrzyłam na zegar ścienny.
- Haha. Nie dziwię się jej. Dziś jest niedziela. - powiedział.
- Serio? - spojrzałam na kalendarz. - Faktycznie, dziś jest niedziela.
Wzięłam karteczkę od taty i porwałam ją.
- Już spakowana? - zapytał..
- Yyyy. Momencik. - pobiegłam szybko do swojego pokoju.
Wszystkie książki były na wierzchu. To samo szaty i różdżka.
Tata stanął za mną.
- No nieźle. Poczekaj pomogę ci. - wyciągnął różdżkę.
- Pakuj! - powiedział i machnął różdżką.
Książki, ubrania i szaty, tiara, teleskop i waga poszybowały do kufra, który pojawił się znikąd i poukładały się w jego wnętrzu.
- Wow. - szepnęłam.
- Zapamiętaj to zaklęcie. Jest bardzo przydatne.
- Teraz rozumiem... Nauczysz mnie jeszcze jakiegoś?
- Nie ja tu jestem nauczycielem. Wszystkiego nauczysz się w szkole.
- A jak wytłumaczysz, dlaczego nie ma mnie w szkole?
- Zostaw to mamie. Ona się wszystkim zajmie.
Jasne, jak zawsze. Mama się wszystkim zajmie. Najcięższa robota zawsze spada na nią. Albo na mnie.
Tata uniósł różdżkę ponownie i kufer wystrzelił w górę. Poszybował za tatą.
Zeszłam po schodach za nim i lewitującym kufrem.
Kufer wylądował w kącie kuchni. Behemot zeskoczył z blatu na kufer i zwinął się w kłębek. Chwilę później usłyszałam ciche chrapanie.
Po dziewiątej obudził się Łukasz. Zaraz po zejściu skoczył do kota.
- Kotek. Kotek. Nie spij! - skakał dookoła kufra. 
- A cio to? - wskazał pulchnym paluszkiem na kufer.
- Ania przecież idzie do szkoły. - powiedział tata i wziął malucha na ręce.
- Dzień dobry, wszystkim. - odezwała się mama.
- Cześć. - powiedzieliśmy jednocześnie.
- Już po śniadaniu? - spytała.
Nagle usłyszałam dudnienie na piętrze. Kilka sekund później u moich stóp skakał wesoło Baron.
Jak zawsze kiedy mowa o jedzeniu, on jest pierwszy. Nagle pies skoczył na kufer i patrzał na kota. W jego oczach było JEDZENIE? Czy to MOJE jedzenie?
 - Ja tak. - powiedziałam, odpychając psa od śpiącego kota.

***

O dziesiątej wyszliśmy z domu. Tata ciągnął mój kufer do samochodu, kiedy ja żegnałam się z psem. 
- Tylko nie rozrabiaj. - powiedziałam.
Akurat.. to na pewno by powiedział Baron, gdyby umiał mówić.

Zamknęłam drzwi na klucz i oddałam je mamie w samochodzie.

***
Za piętnaście jedenasta byliśmy na King's Cross.
Weszliśmy na zatłoczoną stację. W dłoni obracałam bilet.
-  Czemu tu pisze PERON 9 i 3/4? Przecież takiego nie ma.
- A właśnie, że jest. To specjalny peron dla nas, czarodziei. - tata zatrzymał  się, aby iść równo ze mną.
- O już jest.
Staliśmy między peron 9 a 10.
- Słuchaj. - nachylił się tata. - Idziesz prosto między peron 9 i 10. I nie martw się. Nie rozbijesz się. Jak się boisz to po prostu biegnij.
Jak powiedział tak zrobiłam.
Nagle wszystko się zmieniło. Przede mną stała lokomotywa Londyn-Hogwart. Spod jej kół buchała para. Tylko, że było pusto. Ja jedna stałam na peronie. 
Zaraz potem stali obok mnie reszta rodziny.
- Masz pecha. Pojedziesz sama. - powiedziałam mama. - Ale to dobrze, będziesz mogła wypróbować nowy prezent.
- Jaki prezent? - spytałam.
- Taki. - tata wyciągnął zza siebie pudełko zawinięte w ozdobny papier.
- A co to takiego? - spytałam ponownie.
- Dowiesz się w swoim czasie. Nie otwieraj tego tu. - powiedziała mama.
- O mamo. Dzięki. - pocałowałam każdego po kolei.
- Przepraszam. Bilet poproszę. - powiedział konduktor.
Podałam bilet niskiemu facetowi. Wszystko się zgadzało. Weszłam do pociągu. Zajęłam pierwszą kabinę. Wyjrzałam za okno i pomachałam rodzinie.
- Paa Ania. - machał Łukaszek.
- Cześć. - zawołałam.

Ekspres ruszył.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Zmiany

Zmiany
Zmiany
i jeszcze raz
Zmiany!

Otóż podjęłam pewną decyzję. Ponieważ mojego bloga oglądają nie tylko Polacy, ale i Rosjanie, Niemcy, Brytyjczycy, Kanadyjczycy i Amerykanie to postanowiłam, że założę dodatkową zakładkę z tłumaczeniem angielskim. Mam nadzieję, że to pomoże obcokrajowcom czytać o przygodach Anabeth.
Tłumaczyć będzie moja przyjaciółka Kat, więc trzymajmy za nią kciuki, aby nie pomyliła słów :)


i jeszcze jedno.
Ostatnio nie czuję się na siłach. Mój mózg nie jest zdolny do wymyślania życia głównej bohaterki. Dlatego nie będzie już tak często nowych odcinków. Doszłam do wniosku, że całe to pisanie skończy się na pierwszym roku w Hogwarcie.

Odcinek 3, part 3

Spojrzałam na pierwszą wystawę. Były wywieszone kolorowe szaty. Na szyldzie był napis

MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE

Weszłyśmy do małego sklepiku. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że owy butik był znacznie większy. Pod ścianami stały wieszaki z zamówionymi szatami. Na środku stało parę krzesełek a obok nich lewitowały różne czasopisma.

środa, 8 sierpnia 2012

Odcinek 3, part 2

Rozejrzałam się wkoło. Na ulicy przechadzało się dużo ludzi. Jedni byli w dżinsach i luźnych koszulkach a inni w długich szatach a na głowach mieli spiczaste czapki. Jedni wchodzili do dużego śnieżnobiałego budynku na końcu alei. Tej budowli trudno było nie zauważyć, ponieważ była największa ze wszystkich. Jakaś kobieta wyszła z apteki, mrucząc coś pod nosem.